Adriatyk

11 sierpnia 2012r.

Dogrzani Wenecją zapragnęliśmy wypoczynku nad wodą. Wciąż odczuwaliśmy też zmęczenie dwudniową podróżą. Plaża, słońce, kąpiel w morzu to było to czego nam teraz najbardziej było trzeba. W poszukiwaniu spokojnych plaż skierowaliśmy się na południe. Ktoś mówił nam, że powinniśmy pojechać w okolice nadmorskich kurortów Ravenna i Rimini. Jadąc wzdłuż wybrzeża powoli docierało do nas, że o spokojnych, cichych i kameralnych plażach możemy zapomnieć. Dzikie, samotne plaże? Mowy nie ma. Każdy skrawek ziemi w tej okolicy był czyjąś własnością i dawno został zagospodarowany. Mało tego. Na nasze nieszczęście przyjechaliśmy do Włoch w sierpniu. Nikt o zdrowych zmysłach nie jeździ do Włoch w sierpniu, a już na pewno nie na wybrzeże. Sierpień to miesiąc urlopowy. W całych Włoszech większość firm ma przerwy urlopowe, a ich pracowników można spotkać np. na wybrzeżu, czyli również w okolicy Ravenny. Teraz po powrocie jesteśmy mądrzejsi i możemy służyć radą innym. Oliwy do ognia dolaliśmy przyjeżdżając na wybrzeże w weekend. O miejscu na kempingu dla naszego kampera mogliśmy zapomnieć. Z trudem wypatrzyliśmy małą przerwę w rzędem zaparkowanych wzdłuż ulicy samochodów w jednej z nadmorskich miejscowości Cesenatico.


Zgrabnie zaparkowałem nasz "kiosk" (jak nazywa kampera kuzyn Ewy) i wybraliśmy się na plażę. Plaża podzielona była na odcinki koncesjonowane. Wszędzie jak okiem sięgnąć widać było rzędy leżaków i parasoli. Tęskniliśmy za kawałkiem plaży miejskiej, nie mówiąc o rozwianych nadziejach na jakąś dziką zatoczkę. Spacerując plażą trafiliśmy na dosłownie skrawek "wolnego" piasku, gdzie swobodnie można było rozłożyć się z kocykiem bez narażania skromnego budżetu na opłaty za wynajem parasola. Po dwóch godzinach plażowania postanowiliśmy poszukać innego, bardziej spokojnego miejsca. Poszukiwanie zajęło nam kolejną dobrą godzinę. Dotarliśmy do Lido di Savio, gdzie musieliśmy zadowolić się miejscem  parkingowym na przydrożnym pasie zieleni. Wiele osób tak parkowało, więc nie było obaw o ewentualne mandaty.

Miejsce co prawda przy drodze, ale za to do plaży 300m

Niektórzy poczuli się jak na prawdziwym kempingu
Miejscowość okazała się bardzo atrakcyjna. To takie większe polskie Rowy. O ile miejsce super, to czas nie bardzo. Tłok, tłok, tłok. Nie tego szukaliśmy. Mimo wszystko jednak pozwoliliśmy sobie na wypoczynek. Dzieci w zasadzie nie wychodziły z wody. Zapas słodkie wody w zbiornikach kampera pozwolił na wieczorną kąpiel i zmycie soli morskiej. A po kąpieli wybraliśmy się na wieczorny spacer  brzegiem morza i uliczkami kurortu.

Plażowanie = radość dzieciaków i ich tatusiów podczas gdy mamusie robią foty

Triumfalne wyjście wilków morskich

Kuba i morze leżaczków 
Martynka i morze leżaczków

Niekończące się pasmo płatnych leżaczków

Wieczorny spacerek po plaży
Dzień plażowania wystarczył żebyśmy zapragnęli kolejnych wrażeń. Kolejnego dnia rano, a była to niedziela zjedliśmy śniadanko i pełni zapału wyruszyliśmy darmową drogą szybkiego ruchu w kierunku ...


... no właśnie - Rzymu. Stolica Włoch z jej wszystkimi wspaniałymi zabytkami okazała się pozostawać w naszym zasięgu, mimo bardzo krótkiego czasu przeznaczonego na wyprawę. Ale zanim tam dojedziemy będziemy mieli po drodze jeszcze jeden przystanek. Ale o tym już w następnym rozdziale.

Kliknij i już teraz przeczytaj kolejny rozdział: Franciszek i Klara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz