Relaks nad Morzem Tyrreńskim

15 sierpnia 2012r.

Noc zastała nas na stacji benzynowej przy autostradzie A12 w okolicach rzymskiego lotniska Fiumicino. Praktycznie co kilka minut na niebie pojawiał się samolot podchodzący do lądowania. Na szczęście nie wiązało się to z żadnym hałasem, a już na pewno nie takim jaki mamy na własnym podwórku, gdy pobliską linią kolejową przejeżdżają pociągi. Stacje benzynowe przy włoskich autostradach są bardzo bezpieczne i posiadają wiele udogodnień dla miłośników karawaningu. Zwykle znajduje się na nich tzw. "camper service" czyli miejsce, gdzie można bezpłatnie wykonać zrzut nieczystości i tankowanie wody. Parkingi przy stacjach są dostosowane do potrzeb kamperów i przyczep kempingowych i dlatego wiele z nich zatrzymuje się tu na nocleg w drodze. Podczas naszej wyprawy noc zwykle zastawała na właśnie w drodze i zwykle w takich miejscach. Tu, przy A12 mieliśmy dodatkowe atrakcje podziwiając nisko lecące ogromne maszyny.

Nasze miejsce parkingowe i noclegowe.

Uwaga na nisko latające samoloty.

Mój "mały" kamperek :)

Ciekawe, czy zmieści się między drzewami.
Spragnieni wypoczynku chętnie ruszyliśmy w drogę ku zachodniemu wybrzeżu nad Morze Śródziemne, a w zasadzie Tyrreńskie. Za cel obraliśmy sobie półwysep Argentario. Cel był raczej przypadkowy, wybrany dość losowo spośród niezliczonych nadmorskich miejscowości. Gdyby okazało się, że źle trafiliśmy, to przecież mając kampera będziemy mogli spokojnie pojechać dalej. Drogę umilaliśmy sobie zjadając długaśne żelki.
Kuba pożeracz żelków.

Kierowcy też dali coś do zjedzenia.
Wjechaliśmy na półwysep Argentario wąskim przesmykiem od strony miejscowości Orbetello. Jadąc od miejscowości do miejscowości okazało się, że jest to dość popularne miejsce. Trochę przestrzeni znaleźliśmy w rejonie miejscowości Giannella. Okolica przypominała trochę półwysep Hel w Polsce. Wąski "korytarz" porośnięty lasem piniowym i oblany z dwóch stron wodą. Wzdłuż drogi na szutrowych pasach otoczonych lasem znajdowały się parkingi. Dokonując opłaty w parkomacie można tam było stać. Opłata obowiązywała od godziny 7:00 do 19:00. Poza tymi godzinami można było stać bezpłatnie. Korzystały na tym załogi kamperów nocując tam bez żadnych przeszkód. Zrobiliśmy tak i my.

Widok przy wjeździe do Orbetello

Mały biwak tymczasowy. Obiadek po plażowaniu.
Obiadek.

Wieczorne relaks na spokojnej plaży.

Wakacyjny Jakub.
Fajnie jest czasami pogrzebać w piachu. Jak widać plaża cicha i spokojna.
Piasek, woda, parasol, książka. Czego chcieć więcej?

Oczywiście były też i kąpiele.

Woda cieplutka. Niestety kilka razy dokuczyły nam parzydełka galaretowatych stworów.

Prace kuchenne przed śniadaniem.

Biwak na całego włącznie z poziomowaniem samochodu.
Zostaliśmy tu na nocleg. Podłoże było bardzo pylące, ale w takim upale każda ziemia zamieni się w lotne piachy. Od morza dzielił nas pasm zaminowanych wydm. Miny oczywiście nie dosłowne a takie ludzkie. Czuliśmy się zupełnie jak w kraju. Ze ścieżek lepiej nie schodzić, bo zaraz się w coś wdepnie. I do tego te śmieci, mnóstwo śmieci wyrzuconych po prostu w krzaki, wydmy do lasu. Nie za dobrze to świadczy o gospodarzach. Mam wrażenie, że w Polsce pod tym względem jest nawet trochę lepiej. Nie przeszkodziło nam to jednak przeżyć cudownych chwil na naprawdę przyjemnej i cichej plaży. Poznaliśmy miłych Włochów, którzy stali kamperem obok nas i chętnie nam pomagali udzielając przede wszystkim wszelkiej potrzebnej informacji. A czasami trzeba było kogoś dopytać, nawet w przypadku tak prozaicznej czynności jak obsługa parkomatu. W tym w sumie prostym urządzeniu kilka przycisków nie działało, co oznaczone było w instruktażu poprzez ręczne skreślenia i dopiski markerem oraz kilka dolepionych kartek. Wszystkie te informacje w postaci oryginalnej instrukcji, dolepionych świstków i ręcznych dopisków przeczyły sobie nawzajem i trudno było dotrzeć do prawdy. Tylko rdzenny Włoch był w stanie to zrozumieć i dlatego musieliśmy korzystać czasami z nieocenionej pomocy obytych w tym informacyjnym chaosie tutejszych mieszkańców. Tak było podczas całej naszej wyprawy z wyjątkiem Tyrolu, ale nie będę wyprzedzał faktów. Po solidnym moczeniu w słonej wodzie i dawce kąpieli słonecznych zdecydowaliśmy o kolejnym celu na naszej drodze. Był już 16 sierpnia, a 19-go wieczorem mieliśmy oddać samochód w Nowym Sączu. Trzeba było zacząć nabierać wysokości jadąc na północ i północny-wschód. Stało się pewnym, że nie starczy nam już czasu na centralną Toskanię. Postanowiliśmy, że ten region stanie się kiedyś w przyszłości tematem osobnej wyprawy. Na specjalne życzenie dzieci w czwartek 16-go sierpnia wyjechaliśmy w kierunku słynącej z Krzywej Wieży Pisy. Szczerze mówiąc to po cichu razem z Ewą również cieszyliśmy się na ten wybrany punkt na mapie naszej podróży. Nie czekała nas daleka droga, mieliśmy do przejechania ok 200 km bezpłatną drogą krajową SS1. Wariant bezpłatny był nam bardzo na rękę, z uwagi na fakt, że wyjątkowo dużo pieniędzy wydawaliśmy na najdroższe w Europie paliwo.

Drzewo piniowe. Niesamowicie wyglądają całe lasy piniowe z  koronami drzew płaskimi jak stół.

Jakieś tam Toskańskie miasteczko na wzgórzu.
Mijając niezliczone ilości Toskańskich miasteczek, malowniczych winnic i zielonych wzgórz do Pisy dotarliśmy jeszcze przed wieczorem. Zatrzymaliśmy się na miejskim kempingu tuż obok centrum, jakieś trzysta metrów od słynnego Placu Cudów z Krzywą Wieżą. Był to jedyny kemping, na jakim mieliśmy okazję nocować podczas całej wyprawy. Miejsca mnóstwo, warunki doskonałe z wszelkimi wygodami takimi jak przyłącze do prądu, gorący prysznic, czyste toalety, basen itp. Szczególnie gorliwie skorzystaliśmy z pryszniców nie musząc oszczędzać wody jak to było na co dzień w kamperze. Można powiedzieć, że solidnie się doszorowaliśmy :)

Pierwszy raz rozłożyliśmy roletę.

To się nazywa mieć warunki do biwakowania.

Jedzonko w miłej atmosferze.

Naszą uwagę przykuła pewna angielska para, która podróżowała po Toskanii francuskim klasykiem marki Citroen. W swoim małym kabriolecie wieźli cały potrzebny ekwipunek czyli namiot, kuchnię polową, baterie słoneczne do zasilania małej lodówki i wiele innych rzeczy.

Co za klimaty. Para Anglików jadących francuskim Citroenem po Toskańskich drogach. 
Jeszcze tego samego dnia nie odmówiliśmy sobie przyjemności wypadu na Plac Cudów, a co co baczyliśmy przeczytać możecie w kolejnym rozdziale.

Kliknij i przeczytaj kolejny rozdział już teraz: Pisa - toskańskie cudeńko

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz