9 sierpnia 2012r.
Dzień zaczął się jak na wakacje bardzo wcześnie. Po 6-tej byliśmy już w drodze. Założyliśmy obie, że skoro jedziemy kamperem, który nie jest najszybszym środkiem lokomocji, to Słwację przejedziemy z pominięciem płatnych autostrad. Ambitnie minęliśmy zatem w Popradzie zjazd na autostradę do Bratysławy i dalej do Wiednia, by z każdym kolejnym kilometrem nabierać przekonania, że nie była to najlepsza decyzja. W Banskiej Bystricy przeprosiliśmy się ze Słowackimi winietami (tak przy okazji cena 10 euro za dziesięć dni należy do wysokich, ponieważ dla przykładu w sąsiedniej Austrii taka sama winieta kosztuje jedynie 8 euro) i wjechaliśmy na autostradę. Kilometry zaczęły ubywać w oczach. Ani się obejrzeliśmy, jak trzeba było zakupić winietę austriacką. Droga nic a nic nam się nie dłużyła. Wciąż byliśmy mocno podekscytowani naszą wyprawą i szczerze mówiąc uczucie to nie opuściło nas do samego jej końca. Umilaliśmy sobie podróż w różny sposób. Dzieci oglądały filmy, grały w zabrane z domu gry planszowe i karty. Wszyscy graliśmy w gry słowne. Od czasu do czasu trafiał się jakiś ciekawy temat do sfotografowania.
|
Kuba np. łapał takie oto obrazki. |
Radia w drodze nie bardzo dało się słuchać. W samochodzie w czasie autostradowej jazdy jest dość głośno. Prędkość z jaką się poruszaliśmy po szybkich drogach to maksymalnie 110 km/h. Szału nie było, ale kluczem do sukcesu okazała się konsekwentna jazda. Celem była Wenecja, od której z Nowego Sącza dzielił nas dystans 1100 km. Niby niewiele. Nasz ford połknął by ją na jednym baku paliwa w ciągu jakichś 12 godzin. Domek na kółkach nie był jednak fordem. Pił też dość często i to do dna. Taki urok jeżdżenia ciężarówką z lodówką i piekarnikiem :) Starałem się utrzymywać ekonomiczny styl jazdy, dlatego też podczas wyprawy samochód spalił średnio 11 litrów / 100 km, co przy baku 60 litrowym zmuszało nas do częstych odwiedzin stacji benzynowych. Jechaliśmy do wieczora z przerwą na obiadek i inne sprawy, na które trzeba znaleźć czas każdego dnia, a o których nie bardzo powinno się rozpisywać. Nasz drugi nocleg wypadł również na ... a jakże stacji benzynowej w okolicy Villach.
| | |
Wietrzenie zamiast mycia. Nie ma takiej opcji. Prysznic też był. |
Następnego dnia rano została nam jedynie tak zwana dojazdówka do Wenecji. O godzinie 11:00 byliśmy już na parkingu dla kamperów u wrót miasta.
|
Wjazd do Wenecji |
Postanowiliśmy przepłynąć tramwajem wodnym po słynnym Canal Grande czyli taką wodną autostradą. Nie wiem, czy przez nieuwagę, niezrozumienie pani bileterki lub po prostu informację podawaną na sposób "włoski" czyli bardzo zbliżony do naszego rodzimego, wsiedliśmy do autobusu płynącego do Placu św. Marka ale od strony portu. Do centrum Wenecji dopłynęliśmy bez przeszkód, ale ominęła nas przyjemność smakowania zabytków przy samym kanale. Na nasze szczęście nie zadziałały poprawnie urządzenia kasujące bilety i w drogę powrotną po kilku godzinach spędzonych w samej Wenecji mogliśmy wyruszyć już właściwym tramwajem wodnym linii 1. Włoska precyzyjna elektronika zadziałała na naszą korzyść, co bardzo nas ucieszyło.
|
W oczekiwaniu na wodny autobus |
|
Pałac Dożów - widok z okna tramwaju wodnego |
Spacer po Wenecji w niemiłosiernym skwarze południowych godzin wśród setek turystów nie należy do najprzyjemniejszych. Odwiedzane miejsca są jednak na tyle ciekawe, że skutecznie rekompensują te niedogodności. Rzuciły nam się w oczy kontrastujące ze sobą piękne frontowe fasady największych zabytków ze zniszczonymi ścianami budynków ukrytych w plątaninie uliczek i kanałów. Wenecja to miasto bez samochodów. Cały ruch odbywa się tam trasami wodnymi i pieszo.
Wszechobecne są oczywiście gondole, którymi certyfikowani gondolierzy wożą co zamożniejszych turystów. Cena 60 euro na godzinę najmu gondoli wydała nam się co nieco za wysoka i zadowoliliśmy się wędrówką pieszo :)
Ludzie odpoczywają tam gdzie tylko można zamoczyć nogi w chłodnej wodzie. Szkoda, że i my zdani byliśmy na zwiedzanie tego pięknego miasta w najgorętszym miesiącu lata.
Wenecjanie byli bogatym i wojowniczym ludem kupców. Zarabiali na handlu, ale trzeba też powiedzieć, że potrafili bezlitośnie łupić podbijane miasta i przywozili z nich niezliczone bogactwa. Wiele dzieł sztuki zdobiących obecnie weneckie budynki pochodziło z grabieżczych wypraw.
|
Na placu św. Marka |
Jednym
z najważniejszych weneckich zabytków jest Bazylika św. Marka
znajdująca się przy placu św. Marka. Zbudowano ją dla pochowania
relikwii św. Marka ewangelisty, którą Wenecjanie, a jakże,
wykradli z Aleksandrii. Warto zwiedzić tą świątynię, o czy,
świadczy też bardzo długa kolejka oczekujących na wejście.
Zwiedzanie samej świątyni jest bezpłatne. Należy jedynie
przestrzegać zasad opisanych przeze mnie w końcowym rozdziale
„Posłowie, czyli garść podsumowań” w części poświęconej
informacjom dla osób zwiedzających obiekty sakralne. Chcąc wejść
na piętro, gdzie znajduje się muzeum należy kupić bilet. W
Bazylice św. Marka największe wrażenie zrobiło na nas bogato
zdobione sklepienie. Warto tam zajrzeć mimo olbrzymiej kolejki, tym
bardziej, że jest pewien sposób by jej uniknąć. Odkryliśmy go
zupełnie przypadkowo i chętnie się nim podzielę :) Otóż
ponieważ z powodów bezpieczeństwa zabronione jest wchodzenie do
Bazyliki z wszelkiego typu torbami, plecaczkami itp. należy je oddać
do przechowalni znajdującej się w bocznej uliczce za świątynią.
Nie jest łatwo tam trafić, ale wprawne oko znajdzie małe
drogowskazy prowadzące do drzwi kamienicy w wąskiej uliczce. Tam za
opłatę „co łaska” zostawia się swoje bagaże na czas
maksymalnie jednej godziny i otrzymuje bilecik, który uprawnia do
wejścia do Bazyliki bez stania w kolejce oczekujących. Rewelacja.
Na prawdę nie wiem dlaczego tak niewiele osób korzystało z tej
możliwości. Mam swoją teorię, w świetle której główną
przyczyną jest upał i prawo tłumu, które mówi, że skoro wszyscy
stoją to tak musi być.
|
Te piękne figury koni nad portalem wejściowym to też z grabieży |
Nie odmówiliśmy sobie też przyjemności spaceru po zacienionych uliczkach miasta wśród cudownych sklepików. Największe wrażenie zrobił na nas sklep z ręcznie wyrabianymi weneckimi maskami, których ceny sięgały nawet kilku tysięcy euro!
W środku nie wolno było robić zdjęć, dlatego stałem na zewnątrz. Zupełnie inne zasady panowały w lokalu spod znaku czerwonej włoskiej marki Ferrari.
Miło było popatrzeć na wtopione w krajobraz wąskich uliczek lokaliki z przeróżnym jedzeniem. Niestety z racji miejsca, w którym się znajdowały ceny nie były zbyt przystępne.
Uliczki dawały przyjemny cień. Miło się było włóczyć wśród kanałów przekraczając mostek za mostkiem i przyglądając się majestatycznie sunącym gondolom. Przypominał mi się obraz Wenecji jaki wyniosłem z wielu filmów i porównywałem go z zastaną rzeczywistością. Magia tego miasta na ekranie telewizora jest o wiele silniejsza. Zastana rzeczywistość jest bardziej przyziemna. Woda to niszczycielska siła i właśnie tu w Wenecji, w każdym zakątku tego miasta bezlitośnie nam o tym przypomina. Piękne foldery i starannie wyselekcjonowane fotografie nie oddają problemów z jakimi boryka się to miejsce. Trzeba pamiętać, że Wenecja ginie. Postępująca erozja na skutek ciągłego działania słonej wody skazana jest na zagładę. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś tu dotrę. Wiem, że było warto. Zachowane w pamięci ulotne wspomnienia i zatrzymane w oczach obrazy z perspektywy całej podróży należą do tych najpiękniejszych. W Wenecji męczy niesamowity tłok turystów, bałagan, drożyzna. Trzeba uważać na swoje rzeczy, bo kradzieże nie należą tu do rzadkości. Upał dawał się we znaki, a mimo to wbrew zdrowemu rozsądkowi brnęliśmy coraz dalej i dalej żeby docenić piękno miejsca. Było warto.
|
Ścieżki przy kamienicach nagle kończyły się przy brzegu kanałów |
|
Uliczka, brama i zamiast podwórka czy innej uliczki ... kanał |
Zwieńczeniem weneckiej przechadzki była podróż tramwajem wodnym po Canale Grande. Widoki zapierały dech. Zresztą popatrzcie sami. To jedynie część zdjęć, które tam zrobiłem. Szczerze mówiąc pstrykałem jak szalony. Pstrykałem tak zawzięcie, że musiałem wymienić akumulatorki w moim aparacie.
|
Parkingi wodne z charakterystycznymi drewnianymi palami |
|
Ruchliwa ta ulica |
|
Knajpka przy wodnej uliczce |
|
Canal Grande to szeroka miejska arteria |
|
Przystanek tramwaju wodnego Vaporetto |
|
Taksówka |
|
Skrzyżowanie |
|
Hotel z parkingiem taksówek |
|
Kolejny hotelik i parking dla gości |
|
Tutaj na prawdę było gdzie cumować |
|
Przystanek Vaporetto, właśnie od niego odbiliśmy |
|
Tutejsza policja ma fotoradary i łapie przekraczających prędkość (ciekawe jaki jest limit węzłów?) |
|
Piękne te gondole |
|
Klasyczna gondola |
|
Chłopaki muszą się namachać, gondole mają napęd ręczny :) |
|
Ciekawe, czy panują tu jakieś zasady ruchu |
|
Chwila wytchnienia |
|
Targ, oczywiście przy trakcie wodnym |
|
Karetka pogotowia, a jakże, wodna |
|
Kościółek i przy nim parking |
|
Brama "wpływowa" do prywatnej willi |
|
Pale, pale, wszędzie pale |
Czy zostałem Wenecją oczarowany? Raczej nie. Czy mnie zachwyciła? Zdecydowanie tak. To miasto nie pozwala na obojętność. Nie wątpię, że można się w nim zakochać. Na pewno czas, który poświęciliśmy na jego zwiedzenie był jakimś żartem w konfrontacji z jego ofertą. To perła oszlifowana przez wieki historii, a my wygospodarowaliśmy raptem kilka godzin, żeby po nim pospacerować z przewodnikiem w ręku. Tymczasem każda tutejsza kamienica ma historię, której można by poświęcić kilka lat studiów. Czy wobec takiego dziedzictwa mam prawo do formułowania subiektywnych opinii na podstawie raptem pierwszego wrażenia? Zawsze byłem zdania, że pierwsze wrażenie mimo, że może być mylące ma decydujące znaczenie i wywiera mocny wpływ na nasze późniejsze decyzje. Pierwszego wrażenia najtrudniej jest się pozbyć. Pierwsze wrażenie zawsze będzie nas prześladować, mimo iż fakty mogą jemu przeczyć. Nasze zwiedzanie Wenecji przypominało liźnięcie słodkiego loda, który zaraz potem całkiem się roztopił. Nawet nie zdążyliśmy się nim w pełni rozsmakować, a już zniknął.
Nie można pominąć Wenecji na trasie wyprawy do Włoch. To mocna pigułka wrażeń estetycznych.
Po powrocie na parking zrobiliśmy serwis kamera. Zrzuciliśmy brudną wodę, napełniliśmy zbiornik czystej wody, naładowaliśmy akumulatory. Byliśmy gotowi do dalszej drogi. Jeszcze tego samego dnia wyruszyliśmy w kierunku wybrzeża Adriatyku. Zamarzyły nam się plaża, słońce i kąpiele w morzu. Poza tym pozostając na parkingu w Wenecji musielibyśmy sporo zainwestować. Wieczorem ok. godziny 19-tej wyjechaliśmy więc w kierunku Ravenny i Rimini - włoskich kurortów nad Adriatykiem. Po drodze dopadło nas zmęczenie, więc znaleźliśmy przytulny parking przy stacji Shell, gdzie zaparkowaliśmy na nocleg. Z zaśnięciem nikt nie miał najmniejszych problemów.
Kliknij i już teraz przeczytaj kolejny rozdział: Adriatyk
Bardzo fajnie opisujesz wyprawę. W tym roku również udajemy się w podróż do Włoch. Czy możesz udzielić mi wskazówki gdzie w Wenecji parkowałeś kamper ? Jaki koszt postoju i czy na owym parkingu byla możliwość wykonania serwisu ? Może jakiś przybliżony adres ? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję. Co do pytań to wysłałem Ci e-mail. Pozdrawiam i życzę niezapomnianych wrażeń.
Usuńniestety nie otrzymałem wiadomości.
OdpowiedzUsuńPonieważ e-mail nie dotarł to publikuję odpowiedź na srtonie bloga. Co do Wenecji to parkowaliśmy już na wyspie. Jedziesz do centrum (są znaki), przejeżdżasz mostem na wyspę i po prawej stronie zaraz na wlocie masz duży Camp Area. Nie sposób pominąć. Zresztą dalej z tego co pamiętam po prostu nie da się jechać.
UsuńCeny w ubiegłym roku to 21€ / 12h. Życzę udanej wyprawy. Powodzenia.
Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń