17 sierpnia 2012r.
Przyszła pora na opuszczenie cudownej Pisy. Autostrada A12 poprowadziła nas do Florencji, gdzie skręciliśmy na autostradę A1 do Bolonii. Następnie jadąc już kolejną autostradą o symbolu A13 nagle dopadła nas nieodparta chęć zrobienia czegoś jeszcze, dlatego zamiast dojechać do Padwy i dalej przez Wenecję wracać do domu, zjechaliśmy na darmową drogę szybkiego ruchu SS434 do Verony, która leży u podnóża Alp. Odrobina szaleństwa? A dlaczego nie! Będąc w Veronie czuć bliskość gór. Ostre szczyty odznaczają się wyraźnie na horyzoncie. Naszym spontanicznym celem zostało mianowane
jezioro Garda. Nie mieliśmy ambicji wjeżdżać nad Gardę od jego północnej strony, gdzie wbija się ono 55 kilometrowym klinem w wysokie partie Alp Trydenckich. Z uwagi na bądź co bądź brak czasu postanowiliśmy zahaczyć o południowy kraniec jeziora w miejscowości Lazise. Dojechaliśmy dość późno, bo około godziny dwudziestej. Z miejscami na kempingach nie było problemu, ale cena powyżej 70 euro za dobę skutecznie ostudziła nasz zapał do korzystania z takich wygód, szczególnie z uwagi na fakt, że przecież chodziło nam tylko o jedną noc. Następnego dnia w godzinach dopołudniowych ostatecznie powinniśmy rozpocząć operację odwrotu. Ostatecznie na nocleg zatrzymaliśmy się na parkingu przy kompleksie Gardaland, gdzie można parkować na tzw. postój nocny specjalnie dla kamperów. Cena 7 euro była bezdyskusyjnie do przyjęcia, miejsce też więc bez specjalnego zastanawiania się skorzystaliśmy. Bladym świtem przejechaliśmy na parking miejski w centrum Lazise i poszliśmy nad jezioro. Sama miejscowość po prostu nas zachwyciła. Szczególnie zadowolona była Ewa, ponieważ okazało się, że tutejsi mieszkańcy chętniej posługują się językiem niemieckim niż włoskim. Nawet nazwy własne pisane były w pierwszej kolejności po niemiecku, a dopiero potem po włosku. No tak, to przecież Tyrol, czyli kraina bardziej związana z Austrią niż Włochami. Austriacki duch był tam zresztą widoczny na każdym kroku. Zupełnie nie po włosku wszędzie panował wzorowy ład i porządek. Żadnych śmieci, no chyba, że w koszach. Lazise nad jeziorem Garda to kraina z innej bajki. Mimo iż nie mieliśmy okazji być w innych Tyrolskich miejscowościach to śmiało zaryzykuję tezę, że ta część Włoch po prostu tak ma.
|
Nie ma wątpliwości gdzie jesteśmy. Mury miejskie Lazise. |
|
Uliczka jakich wiele. |
|
Główny plac miejski, coś jak nasz rynek. |
|
Lubię robić fotki uliczek, może trochę tym przynudzam, ale co tam. |
|
Rzeczywiście, chyba przynudzam robiąc takie zdjęcia wciąż i wciąć. |
|
Porcik w Lazise. |
|
Malutki, ale śliczniutki porcik w Lazise. Mieszanka włosko austriacka. |
|
Jest i jezioro Garda. Perla w koronie. |
O ile Lazise zachwycało zarówno architekturą, pięknem okolicy jak i panującym tu porządkiem, to w jeziorze Garda zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. Wiem, obiecaliśmy sobie wrócić do Toskanii, ale pewne jest że jeszcze wcześniej zawitamy nad jeziorem Garda.
|
Młodzieniec nie mógł widocznie spać i poszedł na ryby. |
|
Nareszcie mam jakieś zdjęcie z żoną. |
|
Ekipa nabiera tutaj ochoty na kąpiel. |
|
Krystalicznie czysta woda i to bez cienia przesady zachęca do kąpieli. |
|
Jak romantycznie. Skały, woda i jachty. |
|
Ciekawa konstrukcja. |
|
Upragniona kąpiel. |
|
Panorama jeziora Garda. |
|
Jeszcze trochę widoków z Lazise. |
|
Okiennice też lubię fotografować. |
|
Uliczka w Lazise jakich wiele, a jednak inna. |
|
Dzwonnica kościoła w Lazise. Palmy nie pozostawiają złudzeń, że jesteśmy we Włoczech. |
|
Na parkingu miejskim w Lazise. |
Nad jezioro dotarliśmy dość wcześnie. Nie wybiła jeszcze ósma. O tej porze w kurortach takich jak Lazise ludzie dopiero powoli budzą się ze snu. Korzystając z cudownego poranka zanurzyliśmy się w krystalicznie czystej wodzie tego górskiego jeziora. Po ostatnich kąpielach morskich ta była zdecydowanie inna, bo w słodkiej wodzie. Sama woda okazała się być nagrzana gorącym latem i mimo, że Garda to górskie jezioro była ciepła i wyjątkowo aksamitna. Patrząc w kierunku północnym widać było, jak wody jeziora znikają między ogromnymi szczytami górskimi. W swojej górnej części jezioro zwęża się do szerokości "zaledwie" 4 km, podczas gdy na wysokości Lazise jego szerokość sięga 12 km. Kąpiel o poranku po wczesnym śniadaniu i spacerze była bardzo orzeźwiająca. Wiedzieliśmy, że wkrótce zatęsknimy za takimi przyjemnościami. Czas jednak był nieubłagany i każdy zegarek przypominał nam o konieczności wyruszenia w drogę powrotną. Postanowiliśmy jechać przez Alpy, żeby choć z okien samochodu poczuć tutejsze klimaty. Plan ten zrealizowaliśmy rezygnując z autostrady na korzyść darmowej drogi SS12, która poprowadziła nas przez Triento i Bolzano do granicy z Austrią w miejscowości Brennero. Obiecaliśmy dzieciom włoską pizzę na obiad. Jakoś tak w ciągu całej wyprawy nie zrealizowaliśmy tej obietnicy, więc teraz podczas powrotnej drogi mieliśmy ostatnią szansę. Problem w tym, że we Włoszech przed 17-tą pizzy zamówić w zasadzie się nie da, bo żadna kuchnia jeszcze nie pracuje. Można co prawda kupić jakiś rożek, przekąskę, ale nie o to chodziło. My konsekwentnie zbliżaliśmy się do granicy z Austrią, wokół królowały alpejskie krajobrazy, w oddali majaczyły ośnieżone szczyty a dzieci myślały tylko o włoskiej pizzy. Ich marzenie spełniło się w
Przełęczy Brenner jeszcze po włoskiej stronie w miejscowości Brennero. Sama przełęcz dostarczała niesamowitych wrażeń, a do tego jeszcze ta prawdziwa włoska pizza z obsługą w języku niemieckim :) Mniam.
|
Po drodze obserwowaliśmy winnice. |
|
Skupiony i uważny kierowca to absolutna konieczność. |
|
Gdzieś na stacji benzynowej podczas licznych tankowań. |
|
Czy mi się wydaje, czy może tam zalega śnieg. Nie, wcale mi się nie wydaje, a mamy przecież sierpień. No tak, to JUŻ DRUGA połowa sierpnia, a to wszystko tłumaczy :) Naprawdę wysokie Alpy. |
|
Gdzieś w Alpach, jeszcze we Włoszech, bo nie było pizzy. |
|
Ooo, proszę. Była włoska pizza. Została tak szybko zjedzona, że nie zdążyłem zrobić zdjęcia, a możecie mi wierzyć, że mam naprawdę szybki aparat. |
Już w Austrii nie eksperymentowaliśmy z bezpłatnymi drogami, tylko wjechaliśmy na autostradę A22 do Insbrucka. To był ostatni dzień, kiedy mieliśmy jeszcze ważną winietkę zakupioną za 8 euro w drodze do Włoch i trzeba było ją wykorzystać. Byliśmy mocno zaskoczeni, gdy musieliśmy dodatkowo zapłacić za przejazd przez Przełęcz Brenner austriackim odcinkiem autostrady z nowoczesnymi tunelami. Koszt dodatkowe 8 euro. Bramki z opłatą znajdowały się tuż przed wjazdem do Insbrucka. Po drodze mogliśmy chociaż podziwiać wspaniałe krajobrazy, co zrekompensowało nam dodatkowy wydatek. Z drogi zobaczyć można też wznoszącą się wysoko ponad lasem nowoczesną skocznię narciarską w Insbrucku, która zwrócona czołem w kierunku najwyższych alpejskich szczytów góruje samotnie nad okolicą. Kto śledził wyczyny Adama Małysza, ten wie o czym piszę.
|
Majestatyczne góry, które musimy pokonać ... tunelami. |
|
Skocznia narciarska w Insbrucku. Pewnie i tam Adam Małysz wygrywał. |
Insbruck, to w zasadzie ostatnie miejsce godne uwagi na mapie naszej podróży. Wyjeżdżając z miasta mieliśmy za plecami pasmo Alp, które przejechaliśmy w poprzek. Góry powoli się oddalały, a my ze znaną miłośnikom autostrad monotonią mijaliśmy kolejne miasta tego pięknego kraju. Po drodze mieliśmy jeszcze mały odcinek przez Niemcy, bo tak akurat biegnie autostrada - przez Bawarię. Potem to już tylko po kolei Salzburg, Linz, Wiedeń, Bratysława ... Rozpędziłem się z opisem wjeżdżając już na Słowację, a przecież po drodze jeszcze w Austrii nocowaliśmy na tak zwanym Park Platz przy autostradzie. Można ten epizod pominąć, gdyż miejsce nie było szczególnie interesujące. Jadąc przez Słowację trzeba było zakupić drugą winietę, ponieważ skończyła się ważność poprzedniej. Minęło dziesięć dni i nie ma litości. Turysto płać. Dlaczego jednak winieta na Słowację jest droższa niż jej odpowiednik w Austrii pozostaje zagadką rządu w Bratysławie. 10 dni to koszt 10 euro, czyli jak łatwo policzyć 1 dzień = 1 euro. W sumie przy włoskich lub nawet polskich autostradach to i tak jak za darmo. Wydajesz 10 euro i choćbyś jeździł bez przerwy całe 10 dni, to więcej nie zapłacisz. Opłaty za przejazd na bramkach to rozwiązanie nieporównywalnie droższe.
|
Już w Austrii na postoju. Śniadanie po noclegu przy autostradzie. |
|
Melon z lodówki. Pychota. Nie oddam ... |
|
... chyba, że w chwili mojej nieuwagi ktoś o imieniu Jakub, będąc ciągle głodnym sam sobie weźmie :) A propos, żywiliście kiedyś gimnazjalistę? |
|
Słowacja, Tatry. Ostatni postój. Wstępny klar kampera i ... |
|
... obiad w cudownych okolicznościach przyrody. |
Z Bratysławy pojechaliśmy przez Trnave do Ziliny, gdzie autostrada skończyła się. Zostało niewiele kilometrów, a my jadąc na Poprad i dalej w kierunku Starej Lubovny znacznie zwolniliśmy. Po pierwsze tutejsze drogi pozostawiały wiele do życzenia, a po drugie było to późne niedzielne popołudnie upalnego dnia, gdy wiele osób wracało z weekendu do domu. W okolicy znajdują się dwa duże tatrzańskie kompleksy basenów Tatralandia i Besenova oraz niezliczona ilość mniejszych basenów na źródłach termalnych, więc jest gdzie wypoczywać. Przejazd przez Tatry zajął nam sporo czasu. Polską granicę przekraczaliśmy tradycyjnie w Piwnicznej, a w Nowym Sączu byliśmy około 20:00. Zmęczeni, szczęśliwi i pełni wrażeń. Nie da się ukryć, że po dojechaniu na miejsce zeszło z nas powietrze. Opadło napięcie, które towarzyszyło nam całą drogę, bo przecież obciążeni byliśmy odpowiedzialnością za powierzony nam samochód. Iveco w zabudowie Duni Belina sprawdziło się doskonale. To wyjątkowo komfortowy samochód, a przy tym nie pozbawiony cech sportowca. Żadna droga nie sprawiła mu najmniejszych trudności. Nie straszne były mu strome podjazdy, ostre zjazdy, zakręty. Gdy było trzeba to pod maską zawsze drzemał zapas potrzebnej mocy, aż przyjemnie było słuchać budzącą się do życia turbosprężarkę. Dojechaliśmy szczęśliwie i to było najważniejsze. Efektem wyprawy są te oto wspomnienia. Mam nadzieję, że nie zanudziłem, ale skoro czytelniku zabrnąłeś aż tu to czuję się zaszczycony. Jeśli macie ochotę na garść podsumowań to zapraszam do ostatniego rozdziału.
Aha, byłym zapomniał. Podróż wcale nie zakończyła się w Nowym Sączu. Oczywiście po przepakowaniu się do naszego forda mondeo ruszyliśmy w trasę na ostatnim odcinku specjalnym. Muszę się przyznać, że byłem bardzo zmęczony. Przejechaliśmy już wcześniej kilkaset kilometrów, sprzątaliśmy kampera, przepakowywaliśmy się i to wszystko nie pozostało bez wpływu na moją kondycję. Razem z drogą do domu dystans tego dnia miał zamknąć się na 1100 km. Dlatego też jechałem wolniej niż zwykle i ze zdwojoną uwagą. Nie pomagał fakt, że wszyscy w samochodzie spali jak susły. Nie ma się co dziwić. Do własnego łóżka położyłem się po drugiej w nocy. Zmęczony, ale szczęśliwy. Rany, ale w naszym domu jest dużo przestrzeni! Zupełnie do czegoś innego przyzwyczaił nas w ciągu ostatnich 10 dni nasz mobilny domek. Napisałem nasz? Szkoda, że tak na prawdę nie nasz :)
Kliknij i przeczytaj kolejny rozdział już teraz: Posłowie, czyli garść podsumowań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz