Muszę się przyznać do pewnej słabości. Uwielbiam dokumentować rodzinne wyprawy i dzielić się nimi z bliskimi mi osobami. Postrzegam to jako hobby, choć nie da się ukryć, że troszeczkę hołduję też własnej próżności, szczególnie gdy praca przy tej dokumentacji jest komentowana i doceniana przez czytelników. Dotychczas realizowałem się poprzez fotorelacje. Jestem zdania, że dobre zdjęcia bronią się same. Produkowałem więc sprawozdania z podróży w postaci galerii fotografii opatrzonych stosownymi komentarzami. Postanowiłem to zmienić i tym razem napisać coś więcej. Forma bloga pozwala na bardziej swobodne wypowiedzi, jednak na tyle zwięzłe by nie były nużące. Postanowiłem, że nadal głównym środkiem przekazu będą zdjęcia. Przechodząc do rzeczy zapraszam do mojego bloga, a w zasadzie foto-bloga będącego relacją z rodzinnej wakacyjnej podróży po północnych Włoszech. Z różnych względów była to podróż szczególna. Może nawet bardziej pasującym słowem dla określenia tej wyprawy byłby rajd po Północnych Włoszech. Dlaczego? Zapraszam do czytania i przede wszystkim oglądania.
Pomysł na Włochy urodził się na trzy dni przed wyprawą. To był prawdziwy spontan. Włochy zwyciężyły z antyczną Grecją i jej półwyspem Peloponez. Za radą przyjaciół i po krótkim namyśle zdecydowaliśmy, że dziesięć dni jak na wyprawę mającą za cel objazd Peloponezu i południowej Grecji to stanowczo za mało. Tym bardziej, że naszym zwyczajem mieliśmy jechać samochodem. Świeżo zakupione dokładne mapy oraz przewodniki Grecji powędrowały na półkę. Łącza internetowe rozgrzewały się do czerwoności gdy dosłownie w ostatnich godzinach przed wyjazdem planowaliśmy trasę. Plany były dość ogólne. Daliśmy sobie dużą swobodę w określaniu kolejnych miejsc do odwiedzenia. A mogliśmy sobie na to pozwolić ponieważ do naszych usług miał pozostawać mobilny dom, którym był samochód kempingowy Iveco Duni Belina zarezerwowany dwa tygodnie wcześniej w firmie Duni z Nowego Sącza.
|
Prawda, że wspaniały domek na kółkach? Zdjęcie zrobione gdzieś w Austrii. |
Z domu wyruszyliśmy 8 sierpnia po południu. Po drodze odwiedziliśmy jeszcze księgarnię w poszukiwaniu map i przewodników. Zaopatrzeni w najnowsze wydawnictwa cztery godziny jechaliśmy do Nowego Sącza rozmawiając o miejscach, które chcielibyśmy odwiedzić. Ze swojej strony sugerowałem aby zahaczyć o Toskanię, Ewa z dziećmi optowały za wybrzeżem. Wszyscy też chcieli coś pozwiedzać. W zasadzie nie było przeszkód żeby coś pominąć z listy życzeń. Mieliśmy przecież jechać domem na kółkach, który dawał nam swobodę wyboru trasy i pełną niezależność od hoteli, pensjonatów, restauracji itp. Pierwszym celem podróży miała być Wenecja.
Do Nowego Sącza dotarliśmy wieczorem. Właściciel firmy Duni, pan Włodzimierz Dunikowski okazał się przemiłym człowiekiem. Bardzo cenne okazały się jego wskazówki dotyczące eksploatacji kampera. My przecież do tej pory nie mieliśmy do czynienia z takim sprzętem, nie licząc dwóch wypraw z przyczepą kempingową, ale to inna bajka. Samochód okazał się doskonale wyposażonym domem na kołach. Po maską pomrukiwał dwu i pół litrowy turbodoładowany diesel z pięciobiegową skrzynią biegów. Mieliśmy do dyspozycji klimatyzację w szoferce oraz postojową, radio z wyświetlaczem LCD, telewizję satelitarną, telewizor LCD, kuchnię z olbrzymią lodówką, piekarnikiem, zamrażarką i kuchenką wraz ze zlewem, wodę ciepłą z termy (zbiornik 200l), wodę do picia z kranu z filtrem, zbiornik na wodę brudną 150l, ogrzewanie, oświetlenie LED, ogromny prysznic, łazienkę z wc, dwa wielkie łóżka, mnóstwo szafek, schowków, wielki tzw. garaż z dostępem zarówno z zewnątrz jak i od środka, meble kempingowe, uchwyt na cztery rowery, markizę, osłony przeciwsłoneczne i mnóstwo innych udogodnień. Wszystkie urządzenia w samochodzie mogły być zasilane z alternatora i akumulatorów pokładowych, z zewnętrznych przyłączeń 230V lub na gaz (lodówka, ogrzewanie, ciepła woda, kuchenka i piekarnik). Elektronika automatycznie przełączała się na dostępne źródło zasilania bez potrzeby pamiętania o np. włączeniu lodówki w opcję 230V w momencie wjazdu na kemping.
Załatwiliśmy formalności i bardzo sprawnie przepakowaliśmy się do naszego nowego domu. Nasz samochód zostawiliśmy na posesji pana Dunikowskiego. Miał odpoczywać, a my zajęliśmy miejsca w kamperze. Pierwszych kilka kilometrów pokonaliśmy w żółwim tempie. Z pewnością irytowaliśmy tym innych kierowców, ale trzeba było przyzwyczaić się do gabarytów samochodu. Jak dla mnie był ogromny. Dostawczym Iveco nigdy nie jeździłem, a co dopiero zbudowanym na nim kamperem. Wystarczyło jednak te kilka pierwszych kilometrów, by na tyle wyczuć samochód żeby można było nim sprawnie jechać. Do mistrzostwa kierownicy było mi daleko, ale autem na prawdę dało się bardzo sprawnie i precyzyjnie kierować. Pomagała doskonała widoczność do przodu i na boki, ogromne lusterka wsteczne. Gorzej było z cofaniem ze względu na ogromny zwis i brak kamery cofania. W dalszej podróży doskonałą kamerą cofania okazała się Ewa, która stojąc za samochodem kierowała mnie podając wszystkie informacje poprzez walkie talkie (i tu uwaga, to bardzo przydatny gadżet na takiej wyprawie, z przyczepą także).
Nie mieliśmy zbyt ambitnych planów pierwszego wieczoru. Chcieliśmy jedynie ruszyć, żeby już od rana dnia następnego sprawnie nabierać kilometrów. Po tankowaniu paliwa i zaprowiantowaniu się w Biedronce wyruszyliśmy na Słowację drogą z Piwnicznej do Mniska na Popradem. Był to prawdziwy test dla kierowcy czyli dla mnie. Droga jest tam tak wąska, że momentami wydawało mi się, że się nie zmieszczę :) Oczywiście jeśli tylko pamięta się o kilku zasadach i nie przesadza z prędkością, to bez problemu da się przejechać. Doceniłem wspaniałą widoczność i świetne lusterka. Nawet takim klocem jak kamper da się precyzyjnie i bezkolizyjnie wciskać w naprawdę wąskie szczelinki. Pochwalić też muszę zwrotność tego auta, która pod względem promienia skrętu bije na głowę nasze rodzinne mondeo kombi. Zmęczeni pakowaniem i emocjami z wypiekami na twarzy przejechaliśmy górski odcinek drogi i stanęliśmy na nocleg na parkingu stacji benzynowej w okolicy Starej Lubovnej. To miał być nasz pierwszy nocleg. Super. Jak się później okazało, częściej korzystaliśmy z tego rodzaju parkingów na noclegi, ale o tym w kolejnej części. Zapraszam do kolejnego rozdziału.